Kiedy protest zapowiadano kilka dni temu, jeszcze nie było decyzji rządu o przedłużeniu zamknięcia lokali dla gości. Owszem, dania nadal można zamówić na wynos albo dowóz. Ale niekoniecznie w przypadku każdej restauracji to się sprawdza. Taka jest prawda, że w tej formie częściej wybiera się fast food niż dobrą kuchnię. Restauratorzy już wcześniej przerabiali wiosenny lockdown, chwilowe otwarcie w wakacje i znowu czekają ich czarne tygodnie. Jak długo? Nie wiadomo. Wielu już tego nie przetrwa - mówią krótko. Na konkretną pomoc coraz trudniej liczyć.
Do Urzędu Marszałkowskiego i Urzędu Miasta Torunia przekazali swoje postulaty i apel o wsparcie. Dołączają do nich też inni przedsiębiorcy. To między innymi:
- stworzenie funduszy długotrwałej i realnej pomocy dla gastronomii,
- wsparcie dotacjami na utrzymanie oraz przywrócenie miejsc pracy, wypłacanymi co miesiąc nie krócej niż przez 6 miesięcy,
- przywrócenie pracy restauracji w normalnym trybie, oczywiście z zachowaniem reżimu sanitarnego,
- zawieszenie czy wstrzymanie opłat za media, za które odpowiedzialne jest miasto, np. wywóz śmieci, czynsz, wynajem, ogrzewanie.
Środki na taką doraźną pomoc mogłyby pochodzić z wstrzymania niezbyt pilnych inwestycji w mieście czy zadań z budżetu obywatelskiego - mówią organizatorzy protestu.
Prezydent Torunia Michał Zaleski zapowiedział rozważenie powrotu do wcześniejszych rozwiązań, ulg dotyczących podatków od nieruchomości i inną pomoc miejską.
Z protestującymi rozmawiał wicemarszałek województwa Zbigniew Ostrowski. Poinformował o planie uruchomienia pomocy z wykorzystaniem środków z urzędu pracy. Podkreślił, że branża gastronomiczna liczy w województwie kujawsko-pomorskim 12 tysięcy osób i tylu mieszkańcom odbiera się nagle możliwość zarobku.
Ograniczenia dotyczące restauracji obowiązują od 24 października. Nie ma obsługi stacjonarnej, tylko na wynos i dowóz. Tak miało być przynajmniej dwa tygodnie, teraz wiadomo, że do odwołania.