Wyjechaliśmy z Torunia po 6.30 rano. Odebrało mnie dwóch chłopaków z autem na typowy szybki wyjazd roboczy. Drogę do Bydgoszczy wypełniały dyskretne ziewnięcia, szybkie łyczki wody i herbaty z plastiku, „small talk” o czym bądź i wspominki o dawnych, niskich cenach gazu napędowego. W tym kontekście jeden z podróżnych wyznał, że kiedyś jeździł do rodziców na szybką kawkę w tygodniu, a teraz… "człowiek jedzie tylko kiedy trzeba". Po urwanym „ehh” noga kierowcy znów wbiła się w pedał gazu. Ruch był mały, więc szybko dojechaliśmy do Bydgoszczy.
Po drodze na miejsce Targów Weselnych, które miały odbywać się w Operze Nova, GPS zrobił nam średni żart i poprowadził przez Most Uniwersytecki. Zatoczyliśmy nieco większy łuk po bydgoskich ulicach i zaraz byliśmy na parkingu pod operą, tłumacząc parkingowemu, że poza naszym autem będą jeszcze dwa kolejne. Ten jak we śnie powtarzał w naszym kierunku – "doklejać się do innych aut na parkingu! Nie zostawiać mi tu dziur". Ok szefie. Korzystaliśmy z miejsc postojowych obok budynku. W tym czasie akurat większy parking przed operą był rozkopany i niedostępny.
Od wejścia do budynku opery robił się coraz większy ruchu. Każde 10 minut to nowe, dostawione stoisko wystawowe. Na takie wydarzenia przychodzą ludzie, którzy mają pieniądze do wydania i chcą to zrobić jak najlepiej. Dlatego robiło się coraz bardziej kolorowo, różnorodnie, sprzęt grający ustawiali DJ-e. Ktoś niósł manekina, a ktoś inny skrzynkę wódki.
W całej zawierusze krzątał się ktoś, kogo nazwałbym „kierownikiem miarowego porządku”. Podchodził i pytał na korytarzach przypadkowe osoby – a Pan kim jest? Pan z jakiej firmy? Pan się tu wystawia? Za nim chodziły też inne Panie i Panowie, najpewniej zatrudnieni przez operę i też z zadaniem „wskazywania-kierowania”. Zasadniczo wszystkich łączyła niezmierzona troska o „ład i porządek”. I bardzo dobrze, bo miejsce urocze, niemal dystyngowane, związane z kulturą wyższą. Aż przyjemnie porozmawiać o drinkach z parasolką i dwudziestym trzecim garniturze.
Targi Weselne to poważna rzecz i wielu ludzi z branży chce tam być. Tym razem swoje towary, usługi i talenty oferowało 43 wystawców. To był prawdziwy wybieg dla ludzi od zabaw weselnych. Krążąco-zwiedzający byli od wejścia zapraszani przez hostessy i równie "hostessowych" panów do podejścia i poznania wielu asortymentów. Odwiedzający przechadzał się między pstrokatymi i eleganckimi garniturami, spotykał grających DJ-i otoczonych reflektorami, odbijał się od kolorowych wypieków i wpadał w ramiona rozmaitych wódeczek. Wystawcy byli kreatywni, ale też tacy, którzy zapomnieli, że moda i czas się zmieniają.
Wielu fotografów (nie tylko) przedstawiali swoje usługi wysoce profesjonalnie i nowatorsko. Duże wrażenie robiły ich kramy i punkty wystawowe. Dekoracje tworzyły harmonijny i wysmakowany kalejdoskop barw - jasne, sprecyzowane koncepcje. Byli też wystawcy, którzy doskonale pasowaliby do "Targów Weselnych 1998", ale o tym mniej. Nie zabrakło także długich, klasycznych sukien ślubnych. Inicjatywa i pomysł były nagradzane uwagą potencjalnych klientów. Tak było w przypadku Pań, które oferowały weselny makijaż. Śmiało zapraszały spacerujące dziewczęta na fotele, proponując urocze "malowanie".
Po rozmowach z niektórymi wystawcami można było dojść do przekonania, że liczyli na większe tłumi i zainteresowanie. Przede wszystkim brakowało im ludzi już zdecydowanych. Więcej podchodziło "turystów" niż realnych klientów. Niektórzy zwyczajnie wzruszali ramionami na znak pewnej dozy bezsilności. Z drugiej strony zawsze mogło być gorzej. Aktualne czasy nie napawają wielkim optymizmem finansowym. Z wydawaniem pieniędzy też jest różnie. Być może na następnych targach będzie lepiej. Dobrze pomyśleć, że "źle to już było".