Sądzono, że Mirin Dajo swą niezwykłą fizyczną wytrzymałość mógł osiągnąć dzięki hipnozie oraz medytacji, jednak nie wyjaśniało to faktu, dlaczego był w stanie znosić bez problemów i bólu wielonarządowe urazy, które w przypadku zwykłego człowieka zakończyłyby się szybką śmiercią. Krytycy postulowali z kolei, że hipnotyzował on publiczność, jednak nie był przecież w stanie oszukać rentgenowskiej kliszy. Parapsychologowie podkreślali, że dzięki specyficznym właściwościom bądź to ciała, bądź umysłu, ciało fakira stawało się w miejscu przekłuwanym ostrzem "mniej fizyczne" a zatem mniej śmiertelne.
Mirin Dajo specjalnie przyjechał do Szwajcarii, gdzie został poddany serii badań. Na oczach grupy lekarzy i studentów przeszyto mu ostrzem klatkę piersiową, a następnie wykonano zdjęcie rentgenowskie, które wykazało, że przebite zostały niektóre organy wewnętrzne, choć nie towarzyszyło temu żadne krwawienie. Po całym zajściu na ciele Mirina Dajo pozostały tylko dwie punktowe bezkrwawe rany, które zdezynfekowano, a potem wypuszczono go ze szpitala. Był to prawdziwy szok i sensacja! Naukowcy nie mieli dobrego i jasnego wyjaśnienia takiej sytuacji.
Holenderski fakir odbył długie tiurnee po Szwajcarii, gdzie wywoływał wielkie zaskoczenie i emocje publiczności. Zadawano mu liczne rano, które powinny doprowadzić do jego śmierci. Ten jednak żył i wyglądał na nieporuszonego.
Z występów Holendra pozostało wiele wspomnień oraz zdjęć z epoki. Do najbardziej poruszających należą te, na których uchwycono go z mieczem wbitym w poprzek miednicy lub w czasie biegu z klatką piersiową przeszytą szpadą.
Dajo miał jednak pecha. W 1948 roku na jednym z występów miał połknąć metalowy pręt, który potem miał być usunięty z jego ciała na drodze operacyjnej. Po występie Holender w swoim domu położył się w łóżku i nie wstawał kilka dni. Znajomi byli przekonani, że ten medytuje. Okazało się jednak, że był martwy. Oszacowano, iż zmarł 26 maja 1948 roku. Jako przyczynę śmierci podano pęknięcie aorty.